Dziennik Mapa Księga gości

Route 66 i dalsza trasa

13.09, dzień 15 (niedziela), 7100km

Wojtek: Po codziennych atrakcjach nastal wreszcie czas na jazde sama w sobie. Dlatego samego opisu nie bedzie zbyt wiele i zeby zadoscuczynic wrzucimy tu obserwacje, fakty, ceny, przeliczenia i inne rzeczy, ktore nam do glowy przyjda.

Obudzilismy sie w naszym motelu z rana, ale co poniektorzy srednio wyspani, poniewaz bali sie przeroznych zloczyncow mogacych wskoczyc do nas przez okienko. Generalnie to akurat ten motel nalezal do najgorszych w jakim mielismy okazje spac, a na sniadanie skonsumowalismy paczki i tosty i ruszylismy w droge.

Tym razem nie mielismy konkretnego celu tylko chcielismy przejechac jak najwiekszy odcinek w kierunku Nowego Orleanu. Jedyna atrakcja po drodze byla wszystkim znana Route 66 i ona nas delikatnie na poczatku spowolnila, ale koniec z koncem 1000km mniej wiecej poszedl. A dzisiaj chyba chcemy dojechac do Nowego Orleanu czyli musimy dodac do wczorajszego kilometraza 150 i jestesmy w domu:) Tak naprawde to mozna tu takie odcinki pokonywac bez problemu, bo z praktycznie kazdej drogi tu jesc mozna, a ograniczenie jest do 115 lub czasami 105 w przeliczeniu na km. Jedyny problem w tym, ze trzeba zatrzymywac sie do sklepu, na pamiatki, na jedzenie, zatankowac, porobic fotki itp itd. Plus rano zanim sie zbierzemy, zarezerwujemy motel, umyjemy, czasami wrzucimy bloga, tudziez sprawdzimy mail-a to tez do dwoch godzin nam ulatuje. Dlatego ciezko zmiescic wiecej niz 10 godzin samej jazdy jezeli na miejscu chce sie byc tak do 23.

Z dedykacją dla mojego Brata

Ok, gdzie ja to skonczylem? Aha Route 66. No wiec dla tych, ktorzy nie wiedza to jest pierwsza oraz bardzo slawna droga prowadzaca z Chicago do Los Angeles. W sumie to powiniennem napisac to w czasie przeszlym, poniewaz teraz z oryginalnej drogi zostaly tylko pewne odcinki, na ktore mozna zjezdzac z nowej drogi miedzystanowej polozonej mniej wiecej na tej samej trasie. Wzdluz niej mozna napotkac na opuszczone domy, stacje benzynowe, samochody i inne budynki, z ktorych zycie zniknelo wiele lat temu.

Artystyczne zdjęcie Kasi Oby tylko nie nadjeżdżał tir

Na samym poczatku zatrzymalismy sie na chwile w sklepie z pamiatkami, a nastepnie natrafilismy na jeden z opuszczonych domkow, ktory nastepnie zostal dodatkowo spladrowany przez Dudziola i moja Kasie. Reszta drogi minela nam juz spokojnie bez zadnych szczegolnych wydarzen i jedynymi zjazdami az do pozniejszego byly: obiad w Dairy Queen czyli cheeseburgery, flamethrowery, frytki, cole i tym podobne (tak jak zwykle to nawet fast foody nam tu strasznie smakuja, tak akurat tym razem ten nas nie zachwycil), oraz 10 cadillacow wbitych wziemie przez pewnego artyste wygladajacych nastepujaco:

Domek splądrowany Cadillac Ranch

Do motelu w miejscowości Vernon przyjechalismy jakos w okolicy 23. Byla to znana nam siec moteli o nazwie Super 8 gdzie juz kilka razy nocowalismy, a dodatkowo przywitala nas bardzo mila Pani, dala pokoj z dwoma wielkimi lozkami i jeszcze cena byla jedna z najnizszych jak do tej pory. Takze bylismy bardzo zachwyceni, wnieslismy wszystkie torby do srodka, juz sie zaczelismy rozpakowywac, gdy nagle moja Kasia zauwazyla cos co zmienilo nasz road trip juz na zawsze: karalucha (troche wiekszego od mojego kciuka). Siedzial sobie na stoliku nocnym, a dokladniej podfrunal tam z lozka (tak, tez dopiero pozniej sie dowiedzielismy, ze niektore osobniki potrafia latac), a nikt z nas nie mial jeszcze 100% pewnosci co to za stworzenie. Dlatego tym razem to Iga zachowala zimna krew biorac kubek i probujac go zlapac, podczas gdy pozostala trojka obserwowala obserwowala to wydarzenie z bezpiecznej odleglosci.

W momencie gdy Kasia juz praktycznie miala go w kubku zdarzyly sie dwie rzeczy, ktore wprawily nas w odretwienie. Po pierwsze karaluch w sekunde zaczal pedzic z zawrotna predkosci w strone lozka i natychmiast zniknal z pola widzenia, a po drugie dokladnie w tej samej chwili moja Kasia przeszla na ultradzwieki i wydala z siebie krzyk przez ktory podskoczylismy ze strachu.

Przez jakas minute-dwie stalismy bez ruchu nie wiedzac jak dalej z naszym nowym przyjacielem postapic, gdy Dudziol zaproponowal zeby poprosic Pania o zmiane pokoju. Wszystkim ten pomysl sie bardzo spodobal, a Pani tez nie miala nic przeciwko i dala nam ostatni juz pokoj na pierwszym pietrze oraz w ramach rekompensaty oddala ok 10% stawki czyli cale 6 dolcow.

W nowym pokoju karalucha juz nie znalezlismy, ale nie zmienilo to faktu, ze przemieszczalismy sie po nim w zolwim tempie bacznie obserwujac co dzieje sie pod naszymi nogami oraz niepewnie spogladajac na nowy stolik nocny. Noc tez minela z odrobina adrenalinki, ale chyba zadne stworzenie po nas nie przebiegalo, wiec nie bylo tam zle.

I to koniec opowiesci o kolejnym dniu roadtripowania, a teraz pora na pierwszy odcinek faktow i spostrzezen kazdego z czlonkow wyprawy.

Fakty i spostrzezenia Wojtka

Ja chyba skieruje sie w kierunku faktow, ktore pewnie bardziej moga zainteresowac meskie grono odbiorcow, lub tez scisle umysly kobiece.

* Benzyna jak na razie najdrozsza byla w Kaliforni, a waha sie pomiedzy 2,29 usd (ok 1,70 zl/litr) - 3,15 usd (2,33/litr) za galon (3,78 litra)

* Spalanie, jak wszystko w Stanach, oblicza sie tutaj od tylka strony, poniewaz mowi sie ile mil mozna przejechac na jednym galonie. Jak na razie srednia na benzynie premium wychodzi nam w okolicy 23 mil (10,2 litrow), a na zwyklej 19,5 mil (12 litrow).

* nawet fast foody sa tu zwykle bardzo dobre

* prawie kazdy jest szczery w swojej otwartosci i pozytywnym nastawienu do obcej osoby

* 98% prowadzacych przestrzega ograniczen predkosci co do mili

* z wiekszosci drog mozna doslownie jesc

* swinskiej grypy ani widu ani slychu

* bardziej perfekcyjnego miasta niz San Franisco jeszcze w zyciu nie widzialem

* nigdzie nie widac ani nie czuc psich odchodow, chociaz psy widujemy

Fakty i spostrzezenia Kasi K-G

* Wszystko jest wieksze: ludzie,
porcje jedzenia i picia
przestrzen
samochody

* Amerykanie sa wyjatkowo mili, przyjazni i pomocni.

* Amerykanie bardzo przestrzegaja prawa

* W jednym amerykanskim supermarkecie jest wiecej slodyczy i snackow niz w 10 europejskich marketach razem wzietych.

* We wszystkich publicznych toaletach sa szpary w drzwiach – tak ze wszystko widac :)

* Wszystko jest idealnie oznakowane i wytlumaczone. Np. na drodze jest znak ostrzegajacy o BUMP (czyli wzniesieniu) a jak sie przez nie przejedzie to bump okazuje sie tak maly, ze sie go prawie nie poczulo. Ostrzezenie o zwirze porozrzucanym na drodze oznacza ze na drodze jest kilka kamyczkow na krzyz. etc.

* Spoleczenstwo amerykanskie nie jest az tak grube jak kazdy przypuszcza ale jak juz sa osoby otyle – to juz solidnie.

* Wiekszosc domow na prowincjach wydaje sie tak lichych, ze przy najmniejszym huraganie na pewno wszystkie sa zrownywane z ziemia.

* Amerykanie sa mistrzami w robieniu souvenirow. Np. w wiezieniu Alcatraz w San Francisco wybor tematycznych pamiatek byl najwiekszy jaki w zyciu widzialam, ale szczegolnie zaskoczona bylam ich pomyslowoscia: poduszki dmuchane, szare wiezienne mydlo, stroj wieznia, blaszane sztucce, doslownie wszystko co jest zwiazane z wiezieniem.

* Karaluchy naprawde wystepuja i ... nie sa przyjemne i.... tak, sa ogromne.

* Nigdy jeszcze nie widzialam takiego nawalu sieciowych restauracji.

* Reklamy w telewizji puszczane sa co 10min, doslownie.

* Amerykanie sa wielkimi patriotami, szczegolnie w Texasie gdzie wszyscy ludzie w restauracji siedzieli w koszulkach i czapeczkach z napisami: I love Texas, Everything is bigger in Texas etc, a herbate dostalismy podana w kubku z napisem: Don’t mess with Texas!

* Wszedzie mozna zaobserwowac rozne rodzaje dzikiej zwierzyny: swistaki, wiewiorki, skunksy (glownie rozjechane na drogach), sarny, jelenie, jaszczurki, lwy morskie, pelikany, orly, tarantule.... karaluchy.... to tylko te, ktory widzielismy na wlasne oczy :)

* Indianie sa brzydcy i grubi

* Wbrew temu co sie mowi, jedzenie jest naprawde smaczne!

* Kawa jest wszedzie strasznie slaba...ale duza i smaczna.

* Amerykanskie lozka nie maja nog, sa bardzo wysokie i niesamowicie wygodne

* W kazdym mozliwym pomieszczeniu wlaczona jest full klimatyzacja. Nawet jezeli jest chlodno na dworze.

* Nie spodziewalam sie, ze bede AZ tak rozczarowana Los Angeles i Hollywood.

* Jak nie wiesz jak cos smakuje - to na pewno jest to albo slodkie albo tluste.. albo oba naraz

* Krany w Ameryce sa bardzo rozne. W kazdym motelu i restroomie (publicznej toalecie) jest inny kran. Zeby poleciala woda trzeba go odkrecic, odchylic, przesunac, uniesc, pociagnac, nacisnac etc :)))

Mesa Verde

12.09, dzień 14 (sobota), 6103km

Kuba: Z Farmington w stanie New Mexico, kopsnęliśmy się kawałeczek (ok. 170 km) na północ do parku Mesa Verde w stanie Colorado. Jest to jedyny park narodowy w Stanach, który chroni zabytki. Obejmuje spory obszar, na którym znajdują się ruiny domostw Indian Pueblo. Indianie ci zawędrowali w te strony ok. 600 r.n.e. Początkowo zamieszkiwali tutejsze wyżyny, a w późniejszych wiekach zaczęli budować domy pod naturalnymi nawisami skalnymi. Trzeba przyznać, że wybudowali porządnie - ściany z kamieni sklejonych błotem trzymają się świetnie. W XV wieku Indianie z nieznanych do końca przyczyn porzucili tutejsze budowle i opuścili te strony.

Wspinaczka, nie była łatwa:) Kasia u Indian Pueblo przed domem My i Park Ranger

Park jest oczywiście ogromny i nie sposób go zwiedzić nawet w ciągu całego dnia. Postanowiliśmy zobaczyć największe skupisko budowli zwane Cliff Palace. Wycieczkę prowadził sympatyczny strażnik parku. Upatrzył sobie szykow, jako swoich pomocników. Poprosił ich na środek i kazał sobie wyobrażać, jak wyglądałoby ich życie w tamtych czasach. Np. pytał Wojtka ile belek potrzebowałby do wybudowania Kiwy (Kiva to ziemna budowla o nie do końca poznanym przeznaczeniu, być może religijnym), i ile uderzeń siekierki potrzebowałby do ścięcia drzewa (ok. 400 uderzeń). Kasia odpowiadała na pytania ile lat miałaby wychodząć za mąż (12-15) i gdzie wyrzucałaby kupy z nocnika (daleko, żeby nie śmierdziało). szyki najwyraźniej odwaliły kawał dobrej roboty, bo na koniec wycieczki strażnik wręczył im odznaki Junior Park Ranger (Młodszy Strażnik Parku).

Junior Park Rangers Schody na parking

Po wdrapaniu się po drabinkach z powrotem na parking, pojechaliśmy do muzeum. Przestudiowałem ewolucję domostw Pueblo oraz dowiedziałem się, że przed wynalezieniem łuku, Indianie do polowania używali dziwnej broni, zwanej atlatl. Jest to rodzaj ręcznego miotacza oszczepów, który skutecznie zwiększał zasięg rzutu.

Ten park był ostatnim, który planowaliśmy odwiedzić podczas naszej podróży. Wyruszyliśmy na południe, aby dotrzeć do Gallup. Kolejne parę dni spędzimy w Kaziku w drodze na Florydę po drodze odwiedzając Nowy Orlean.

Monument Valley, Indianie Navajo i John Wayne

11.09, dzień 13 (czwartek), 5668km

Iga: Na granicy stanow Arizona i Utah znajduje sie miejsce, ktore zna kazdy, kto ogladal choc jeden western z John'em Wayne'em, mianowicie Monument Valley. Wielkie i mniejsze ostance z czerwonego piaskowca o przeroznych ksztaltach i duzo mowiacych nazwach (np. Rekawice, Trzy Siostry, czy Slon) to klasyczna sceneria Dzikiego Zachodu i gwozdz programu kazdego roadtripowicza.

Udaję, że nie myślę o indiańskich straganach My z przerwą Kasia i 3 siostry The way is shut. Dudziol keep it...

Monument Valley i dosc spory obszar naokolo, stanowi najwiekszy rezerwat rdzennej ludnosci Ameryki na terenie USA. Ci, ktorzy mnie troche lepiej znaja, moga sobie wyobrazic, w jaka ekstaze popadlam, gdy na kazdym kroku widzialam najprawdziwszych Indian sprzedajacych na straganach swoje wyroby poczawszy od koralikow, poprzez recznie tkane dywany, a skonczywszy na fajkach pokoju i tomahawkach. Na cale szczescie, posiadam Niezawodny Przenosny Kalkulator i Glos Rozsadku w postaci mojego Meza, dzieki czemu nie wydalam wszystkich pieniedzy na te arcydziela sztuki indianskiej, ale wierzcie mi, ze nie bylo to latwe;)

Przez ten caly indianski zawrot glowy, dzialalam chaotycznie i zamiast podziwiac widoki Monument Valley, caly czas myslalam o dream catcherach (lapaczach marzen), ktorych nie nabylam i o sklepikach, pod ktorymi sie nie zatrzymalismy. Otrzezwienie przyszlo dopiero pozniej, chyba troche za pozno:/ bo z Monument Valley pozostalo mi tylko kilka zdjec z obledem w oczach i czerwony kurz na Kaziku. I jeszcze kilka indianskich drobiazgow, ktore, jak sie okazalo pozniej, mozna kupic taniej na kazdej stacji benzynowej w calym Nowym Meksyku... Ech, czasem nawet roadtripowiczowi woda sodowa do glowy uderzy, ale na szczescie, nawet oblakanemu mozna zrobic nienajgorsze zdjecia w tak niesamowitym otoczeniu.

Kasia przed domkiem na prerii  lata Kasia lata

WIELKI KANION KOLORADO

10.09, dzień 12 (czwartek), 5325km

Kuba: Po słabym śniadanku w motelu, zwanym tutaj Continental Breakfest (zastanawiamy się na którym kontynencie według Amerykanów dają tak liche śniadanka), wyruszyliśmy na południowy-wschód by dotrzeć do północnej krawędzi Wielkiego Kanionu Kolorado. Dowiedzieliśmy się z przewodnika, że jest to bardziej odosobniona strona, ponieważ 10 razy więcej turystów wybiera lepiej zagospodarowaną krawędź południową. Jest ona też bardziej wystawiona na działanie czynników atmosferycznych i wyżej położona (ok. 2400 m n.p.m). W przewodniku jest napisane również, że żaden opis, ani żadna fotografia nie jest w stanie przygotować zwiedzających na ogrom kanionu - przekonaliśmy się, że tak jest na prawdę.

Po dotarciu na parking, weszliśmy na ścieżkę prowadzącą na Bright Angel Point (Punkt Jasnego Anioła). Jest to cypel skalny, bo bokach którego opadają ściany dwóch "mniejszych" kanionów, które łączą się z Wielkim. Ścieżka wije się nad obiema przepaściami i każdy z nas idąc nią poczuł, co to jest lęk przestrzeni.

Byli my tu i ... Wesoła czwórka nad przepaścią

Kanion jest przeogromny i wspaniały. Głęboki tak, że nigdzie nie udało nam się dojrzeć rzeźbiącej go rzeki Kolorado. Szeroki tak, że ciągnie się po horyzont. Poczuliśmy się bardzo mało istotni wsród tego ogromu przestrzeni i czasu (najgłebiej położone skały mają 1840 milionów lat). Zdjęcia z naszych idioten kameras nie są w stanie pokazać splendoru tego miejsca:

Spadający nawet Dudziola się chwyci na krawędzi Chwila zadumy nad wielką dziurą

Byliśmy ciekawi jak czuje się człowiek stojąc na samym dole, przy rzece. To sprawdzimy może następnym razem. Taraz musieliśmy wyruszyć w dalszą drogę, gdysz kiszki poganiały nas grając marsza. Udało nam się szczęśliwie trafić do fajnej restauracji w miejscowości Cliff Dwellers (Mieszkańcy klifów). Bardzo malownicze miejsce, a jedzenie wspaniałe.

Widok przez małą dziurę na dużą Godzina wybierania koralików Stacja benzynowa mieszkańców klifów

Jeśli ktokolwiek będzie próbował mi powiedzieć, że kuchnia amerykańska jest słaba, to powiem mu, żeby spróbował. Od początku wyjazdu wszystkie posiłki, które jemy w restauracjach, dinerach, bufetach, a nawet fast foodach, są albo dobre, albo bardzo pyszne. To prawda, że najlepsze dania, które jadłem były zainspirowane kuchnią meksykańską, azjatycką lub włoską. Ale prawdziwe amerykańskie śniadanie składające się ze steka, jajek, tostów, wiórków zmiemniaczanych, bekonu, kawy i soku pomarańczowego też jest naprawdę smaczne (i dobre dla linii - linia się wydłuża:)). Czekamy jeszcze na pożądne południowe steki, żeberka i skrzydełka buffalo:).

I tak oto od zagadnień egzystencjalnych zainspirowanych Wielkim Kanionem, przeszedłem do spraw mniej ezoterycznych, zainspirowanych pysznymi Quesadillas w Cliff Dwellers.

Zion

09.09, dzień 11 (środa), 4778km

Wojtek: No wiec rzeczywiscie w miare nam sie mordy cieszyly wyjezdzajac z Las Vegas i super sie trafilo, ze akurat w planie tuz po tym punkcie mielismy zaplanowane zwiedzanie parku Zion.

Dodatkowo bylismy totalnie zdezorientowani, bo po wejsciu do Kazika i odpaleniu GPS-a okazalo sie, ze mamy do przejechania ok 270 km, co zwykle mykamy na rozgrzewke. Takze po jakichs niecalych trzech godzinach jazdy bylismy juz na miejscu.

Zion okazal sie jednym z piekniejszych parkow jakie widzielismy, mimo ze spedzilismy tam jedynie trzy godziny z czego spora czesc w autobusiku, ktorym mozna dojechac do wazniejszych punktow. Ruch samochodowy zostal calkowicie zakazany w 2001 roku po pierwsze ze wzgledu na srodowisko, a po drugie ze wzgledu na spore korki, ktore sie tu tworzyly podczas sezonu. Chyba byl to swietny pomysl, bo busy kursuja co jakies 6-8 minut wiec mozna sobie wysiasc w dowolnym miejscu i nie stresowac sie czy zdazy sie wskoczyc z powrotem.

Misie patysie Kasia czeka na busa Trzech patriarchów: Abraham, Izaak i Jakub Kasia explorer

My mielismy malego pecha, bo jedna z krotkich tras, ktora chcielismy sie wybrac byla zamknieta z powodu obalenia sie kilku glazow. Z drugiej strony mielismy tez szczescie, poniewaz napatoczylismy sie na jedno ze zwierzat tam wystepujacych, a mianowicie na tarantule. Wtedy to wykazalem sie najwieksza odwaga trzymajac sie najdalej od niej z calej ekipy i wypatrujac przez pozostala czesc sciezki innych dzikich stworzen mogacych zrobic nam krzywde ;) Tutaj prezentacja mojego nastawienia:

Spotkaliśmy miłe zwierzątka  je bardzo polubił

Najbardziej wyluzowanymi osobnikami okazali sie Dudziol cykajacy fotki malemu pajaczkowi z odleglosci kilku centow i moja Kasia, ktora podniecona zaszywala sie dalej nagle zdajac sobie sprawe ze swojej duszy naturalistycznego odkrywcy.

Sam park to ogromne, strome gory skaliste wznoszace sie z kazdej strony, pomiedzy ktorymi wiedzie droga, otoczona malym lasem i rzeczka. Tzn tak wyglada czesc, ktora w duzej mierze mozna zwiedzic autobusem, poniewaz cala powierzchnia jest o duzo, duzo wieksza i trzeba by prawdopodobnie miesiaca, zeby sie ze wszystkimi sciezkami dokladnie zapoznac.

Z parku pojechalismy bezposrednio do malego miasteczka Hurricane, gdzie dorwalismy najwiekszy pokoj, w jakim dotychczas mielismy okazje spac oraz gdzie natrafilsmy na chinska restauracje ze szwedzkim stolem gdzie za 10 dolkow objedlismy sie niemilosiernie. I tak oto zakonczyl sie nasz kolejny dzien podrozy.

Death Valley i Death Las Vegas

07.09 i 08.09, dzień 9 i 10 (poniedziałek, wtorek), 4395km

Iga: Naszymi następnymi punktami roadtripowego programu były Death Valley (z ang. Dolina Śmierci) i Las Vegas (z hiszp. Łąki).

Pustynna głupawka Krzaczor na pustyni

Dolina Śmierci, jak sama nazwa wskazuje, nie jest zbyt przyjaznym miejscem, ale zdecydowanie godnym polecenia. Jest to teren pustynny, gdzie temperatury latem osiągają średnio 44 st. C - jest to jedno z najgorętszych miejsc na kuli ziemskiej. Rzeczywiście, słońce piecze niemiłosiernie - podczas naszej wizyty było bagatela 43 st. i choć byliśmy posmarowani "trzydziestką", to normalnie było słychać syk palonej skóry. Klimatyzowany Kazik stanowił naszą oazę, a duża ilość wody urchroniła nas od odwodnienia organizmu i rychłej śmierci z przesuszenia. Przemierzając najważniejsze punkty tej ogromnej doliny, cały czas myśleliśmy o ludziach, którzy w XIX w. wozami z całym swoim dobytkiem i rodzinami wędrowali przez ten obszar w poszukiwaniu złota. To właśnie ci pionierzy nazwali ten teren Death Valley, gdyż wielu z nich nigdy nie dotarło do miejsca przeznaczenia.

Najbardziej nam się podobało miejsce o nazwie Devil's Golf Course (Diabelskie pole golfowe), gdzie z dna doliny sterczy mnóstwo solnych wieżyczek, a krajobraz przypomina trochę powierzchnię księżyca:

Tu diabeł grywa w golfa, a z tyłu Kazik Relaks nogi

Naszym ostatnim przystankiem w Death Valley było Badwater (Zła woda) - mały zbiornik niezdatnej do picia wody, który w jakiś przedziwny sposób zalega na dnie tej piekielnej doliny. Niedaleko tego mini-bajorka znajduje się także najniższy punkt na półkuli zachodniej - 86 m p.p.m.

Po kilku krótkich konfrontacjach z gorącem i surowością tej krainy byliśmy przemęczeni i spragnieni krajobrazu innego niż pustynno-skalisty. Kiedy wyjechaliśmy z Death Valley z wypiekami na twarzy spoglądaliśmy w horyzont, wypatrują świateł Las Vegas...

Nie musieliśmy długo czekać, żeby ciemność przed nami zamieniła się w morze połyskujących, migoczących wszystkimi kolorami tęczy świateł. Nasz hotel był mega łatwy do odnalezienia, gdyż jego wieża stanowi najwyżej położony punkt w miescie, stąd nazwa Stratosphere. Kiedy weszliśmy, naszym oczom ukazało się ogromne kasyno z milionem automatów do gier, graczy i krupierów. Nie tylko kasyno było wielkie, ponad nim znajdował się 24-piętrowy hotel z centrum handlowym, teatrem, basenem, barami i restauracjami oraz wieża, na szczycie której było coś w rodzaju rollercostera i nadniebnej kolejki. Obłęd, totalny obłęd!

Lans w Las Vegas Się śmiejemy do Kasi

Pierwszej nocy w ogóle nie potrafiliśmy wyjść z szoku. Czuliśmy się jak banda dość cywilizowanych słoni w składzie wyjątkowo tandetnej porcelany. Myśleliśmy, że w naszym hotelu spędzimy resztę wieczoru, ale okazał się on tak nudny i mało zabawowy, że postanowiliśmy wyjść "na miasto" i zobaczyć, jak wygląda nocne życie w Vegas. Ogólnie, nie wygląda ono za fajnie. To miasto krzyczy, świeci, jest tłoczne, wręcz przeludnione i przekolorowane. Wszystko dla ciała, nic dla ducha. Wydawaj, wydawaj, wydawaj. Graj, pij, pal, wydawaj. Baw się, kupuj, wydawaj. Przepuszczaj kasę, mamonę, dolarki, cenciki, używaj karty kredytowej, gotóweczki, czeku, wydawaj. Masakra.

Spodziewaliśmy się, że będzie kiczowato, spodziewaliśmy się, że będzie dziwnie, karykaturalnie, ale to, co zobaczyliśmy, przerosło nasze wszelkie przypuszczenia. Ja nadal czuję się, przytłoczona, zażenowana i zniesmaczona, i wiem, że już nigdy na własne życzenie nie odwiedzę Las Vegas, choć z drugiej strony jestem z siebie dumna, że bez szwanku na zdrowiu psychicznym przeżyłam tam jeden dzień i dwie noce;)

Ale ale - byłabym całkiem niesprawiedliwa, gdybym nie opowiedziała o kilku miłych przeżyciach lasvegańskich:

  1. Oglądanie fontann tańczących przed hotelem Bellagio.
  2. Tańcząca fontanna
  3. Pływanie w basenie na dachu Stratosfery.
  4. Spoglądanie na panoramę miasta z okien naszego hotelu.
  5. Kuby przejażdżka rollercosterem nad hotelem New York, New York.
  6. Wygranie 6$ na jednorękim bandycie.
  7. Dudziol zbija fortunę
  8. Smakowity bufet w naszym hotelu - to najbardziej spodobało się Wojtkowi.

Chyba wyrażę opinię całej czwórki pisząc, że odetchnęliśmy z uglą, gdy blichtr Las Vegas zostawiliśmy za sobą i pojechaliśmy się wyciszyć do parku narodowego Zion, o czym Wam opowiemy, drodzy Czytelniacy, w następnej części naszego dziennika.